Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Edytę przejęło zdumienie. Święty? Pustelnik? To były pojęcia tak obce czasom, w których żyła, że żadną miarą nie była w stanie przenieść ich w świat rzeczywisty! Ale przyszło jej na myśl, że od pewnego czasu rzeczywistość urągała najbujniejszej fantazji. Czemże był rabbi Gesnareh ze swemi nadludzkiemi zwycięstwami, z cudami, jakich dokonywał, z umiejętnością czytania w duszach, i władania niemi?!
Czekała niecierpliwie.
I oto wreszcie uczynił się ruch koło drzwi wchodowych.
Wszedł naprzód starszy kapłan, widocznie przełożony nad innymi. Za nim krokiem wolnym, wspierając się na zakrzywionej łasce, szedł mąż ogromnej postawy i całkiem niepospolitego oblicza, do którego przylgnęły oczy wszystkich.
Przewyższał on więcej niż o głowę najwyższych w zgromadzeniu i wogóle najwyższych wzrostem ze współczesnych. Siwe włosy spadały mu na ramiona i plecy jak wielkie płachty śniegu, a mleczna broda spływała poniżej pasa i niemal do kolan. Rysy regularne i szlachetne powleczone były skórą tak ciemną, że w pierwszej chwili wziąść go można było za Etjopa; przytem skóra ta tak była wyschła i stężała, jakby rzeźba w starem drzewie. Z pod nawisłych brwi wyglądały bardzo głębokie i zapadłe oczodoły, ale w oczodołach tych paliły się dwie pochodnie, rzucając przed siebie