Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sądzę, że muszę, skoro o mnie idzie! — odrzekła ociągając się.
— I ja tak myślę, ale gdybyś wołała inaczej, postarałbym się wytłumaczyć...
— Nie! Pójdę z tobą!
Mistrz przyjął ich z twarzą spokojną, ale jakby przysłoniętą.
— Chcecie odjeżdżać? — rzekł smutno. — Cięży wam już ta odrobina przyjaźni, o którą was prosiłem? I gdyby od was zależało, odeszlibyście, nie podawszy mi na pożegnanie dłoni?
Profesor próbował tłumaczyć. Jego prace uniwersyteckie, nauka, dom... Mistrz przerwał mu.
— Czyż nie rozumiesz, w jakich czasach żyjemy i z kim mówisz? Świat odmienia swą postać. Bóg stary ustąpić ma przed nowym bogiem, a ty mi prawisz o interesach i wykładach! Ależ jam władny dać ci królestwo zamiast szkolnej izby! A tobie, pani, — dodał, zwracając się do Edyty, wszystkich królestw świata za mało na podnóże tronu, któregoś warta!
Przybliżył się do niej, paląc swym oddechem.
— Słuchaj — mówił nakazującym głosem, którego wzburzenie opanowywał wysiłkiem woli. — Ja wszystko wiem! Czytam w duszy twej jak w księdze! I księga ta mówi mi, że wróg mój chce mi wydrzeć przyjaźń twoją, jak mi już wydarł twą wiarę. Jesteś jako łódź,