Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Idziesz? — spytał drżącym głosem.
Nie zdawała się go słyszeć. Z ust jej padały wciąż te same bezdźwięczne wyrazy, podobne do uderzeń drewnianej pałeczki o metal:
— Muszę! Muszę! Muszę!
Odeszła. Henryk Strafford poczuł, że oderwała się odeń polowa duszy i że pozostał bardzo opuszczony i smutny na pustynnej ziemi. Tak człowiek, który był w posiadaniu skarbu bez ceny, gdy spostrzeże, że złodziej podstępnie skarb ten wydarł, rwie na sobie szaty i z rozpaczy głową o mur uderza, i śmierci wzywa, by mu przyniosła zapomnienie, ale daremne żale! Skarbu nie zwróci przywłaszczyciel, a wczorajszy bogacz pozostanie nędzarzem...
Stanąwszy w obliczu mistrza, Edyta odzyskała świadomość tego, co się stało. Ze świadomością przyszedł żal.
— Panie! Jak mogłeś to uczynić? — spytała z wyrzutem.
Ale on podszedł do niej i dłonie oparł na jej ramionach.
— Czyż nigdy nie zrozumiesz, czem jesteś dla mnie, a przeze mnie dla ludzkości całej? — zawołał drżącym z uniesienia głosem. I zawszeż rzucać będziesz między mnie a siebie drobiazgowe względy i małoduszne uczucia?
Zdumiała się i patrzyła nań z lękiem, on zaś mówił dalej, nie hamując wzburzenia.
— Dość mi świadków pomiędzy mną a tobą! Dość przeszkód na stopniach tronu, na