mu cios straszny: przygniatała go przytem troska o własne bezpieczeństwo i przyszłość Kaliny. Któżby w nim poznał wesołego sybarytę z przed paru miesięcy! Nadrabiał jednak miną i okrywał się gorliwością w kulcie dla Proroka niby pancerzem.
— Cóż słychać nowego? — spytał ekssenator Finkelbaum, który wcisnął się do rządu śladem Roztockiego bez udziału Strafforda. — Wśród robotników kipi, podobno?
— Nie chciałem o tem wspominać przy kobietach, — odparł gospodarz. — Wieści są złe. Hasło: „Do Proroka!“ w tłumaczeniu na język proletarjatu brzmi: „Hajże na kapitalistów!“
— To źle! — zauważył Kwaśniewski. — Ale jest przy tem i drugie hasło: „Hajże na zabobon!“ I to jest dobrze!
— Mniemam, że każde „hajże!“ jest złem i niebezpiecznem, — ozwał się Strafford.
— Masz rację, jak zawsze, dostojny! — skłonił się z uniżonością Finkelbaum. — Nikt nas nie ubiegnie w gorliwej służbie i czci dla Proroka!
— Od czasu, gdy nasze wojska zostały przez Proroka rozbite, a nasi przyjaciele polityczni rozstrzelani! — ozwał się ostry i syczący głos z kąta.
Wszyscy zwrócili głowy ze zdziwieniem w stronę, z której zrobiono powyższą uwagę. Ukryty w wolterowskim fotelu poza etażerką z książkami mały garbusek o żółciowej cerze
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.