porcelany i aż prosiła się, by ją schować za witrynę z obawy potłuczenia.
Edyta Strafford była przedewszystkiem o dziesiątek lat starszą od swej bardzo jeszcze młodziutkiej przyjaciółki i jeśli w tej ostatniej było coś z przekornego chochlika, ją można było porównać trochę do wysmukłej lilji, a trochę do anioła, rozpościerającego śnieżne skrzydła nad duszą zwierzoną jego pieczy. Była przedziwnie piękną tą idealną pięknością angielskich dziewic, której tak trudno sprostać kobietom z kontynentu, ale to, co przeważało w czynionem przez nią wrażeniu, to była wprost bezgraniczna dobroć, i ona to nadawała tej kobiecie, zbliżającej się do południa życia, tę promienną jasność, która szła od niej jak od postaci świętych u starych bizantyjskich mistrzów.
Strafford porównywał w myśli te dwie kobiety, tak piękne obie, a tak odmienne od siebie, i uczuł wielki smutek. Czemu to dziewczę, mające wdzięk kwiatu, nie miało duszy?
Edyta, jak zwykle, odczuła to, co się działo w sercu brata i utkwiła w nim oczy, błagające o wyrozumiałość. On zrozumiał i skinął jej zlekka głową, rzucając jakieś obojętne słowo dla odwrócenia rozmowy, ale Kalina zauważyła gest i tem energiczniej trzymała się drażliwego tematu.
Edyta kilkakrotnie próbowała powstrzymać potok jej wymowy. Piękna jej twarz przybierała coraz bardziej wyraz przykrości
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.