Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Była to kobieta starsza już i, zdawało się, całkowicie oddana Rabbiemu. Nikt nie posądziłby ją o ukryte wyznawstwo Chrystusa. Edyta wdała się z nią w rozmowę. Tłumaczyła jej, że syna wciągnęła w niebezpieczeństwo nie wiara, ale spiskowanie przeciw władzy. Za wiarę nie zabijają nikogo. Jeżeli wyznawcy Chrystusa znoszą pewne przeciwieństwa, dzieje się to jedynie dlatego, że z przekonań swych czynią sobie polityczny sztandar i opierają się zarządzeniom władzy. Oczywiście, trzeba ich ratować i ona, Edyta, uczyni to bezzwłocznie, choćby się miała narazić na wymówki Najświętszego. Syn proszącej i jego towarzysze będą musieli odprzysiąc się od wszelkich wrogich zamysłów i przyrzec bezwzględną wierność władcy, a wtedy ich puszczą.
Mówiła to słodko, pełna współczucia dla matki, łzami zalanej i modlącej się o litość. Pewna była, że pomyślna obietnica uspokoi ją i napełni radością. Ku niemałemu jej zdziwieniu pokojówka, wysłuchawszy słów tak pocieszających, poczęła jeszcze rzewniej płakać. Młoda kobieta pochyliła się nad nią, dopytując się o przyczynę rozżalenia.
— To już widzę, że dla mojego Hansa niema ratunku, — łkała.
— Dlaczego, skoro ci go przynoszę?
— Bo on przysięgi tej nie złoży!
Edytą ruszyła ramionami.
— Ha! Skoro chce trwać w buncie...