i zakłopotania, a oczy wciąż biegły do brata z tą samą niemą prośbą. Ale panna Roztocka uznała wreszcie, że dość już uczyniła dla zapewnienia sobie zwycięstwa. Uśmiechnęła się też w sposób zdolny zawrócić głowę całemu kolegium profesorów i szepnęła do ucha Edycie, tak jednak, by Strafford mógł słyszeć, że ona ta wszystko mówi jedynie z przyjaźni i troski o niego, że nie chce patrzeć na to, jak ten genialny człowiek marnuje całą swą przyszłość dla teoryjek, które, jeśli są prawdą, znajdą dla siebie drogę i narzucą się światu, teraz jednak nie przyszedł na to czas i bronić ich znaczy tyle, co głową w mur uderzać. I któż to popełnia podobne szaleństwo? Ten, który za lat kilka, gdy dojdzie do pełni wpływów i władzy, będzie mógł dyktować ogółowi swe poglądy, swoją wolę...
Panienka mówiła w ten sposób przez chwilę, nie wywołując już jak przedtem rozpaczliwych protestów przyjaciółki, kiedy nagle urwała, jakby przypominając coś sobie i zalała się naraz srebrnym śmiechem.
— Wiecie, byłabym zapomniała, a noszę się z tem przez cały dzień! To takie paradne!
— Cóż takiego! — spytała Edyta, obejmując młodą dziewczynę i zaglądając jej w oczy z macierzyńską czułością.
— Wyobraźcie sobie, że pan Henryk ma rywala!
W oczach panny Strafford mignął cień zaniepokojenia.
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.