Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

o strasznych nadużyciach, jakie dzieją się w jego imieniu!
— Z jego rozkazu! — poprawił dyrektor.
— Nie może być!
Dyrektor poruszył się z tajoną niecierpliwością.
— Każdy to wie, a stwierdzić łatwo, choćby bezpośrednio od Najświętszego.
— Właśnie tego chcę.
— Ale oszczędzając mnie! Powiedz, dostojna, że uszu twych doszły skargi i że chciałaś przekonać się o ich słuszności.
I dodał błagalnie:
— Los nas wszystkich w twoich rękach! A pamiętaj pani, że ja i moi podwładni, myśmy ręką, on — mózgiem i wolą.
Edyta chciała zaprzeczyć, wstrzymało ją jednak coś silniejszego od woli. W myśli jej kołowało wciąż jedno słowo: „Dowód!“ Dyrektor, wpatrzony w jej pobladłą twarz, przenikał tę myśl i szukał sposobu wypełnienia tego żądania. W tej chwili ozwał się w szczególny sposób sygnał telefonu. Znała ten sygnał. Znaczył on, że rozmawiać będzie Prorok.
Poruszyła się żywo. Ale dyrektor położył palec na ustach i pociągnął ją do słuchawki.
— Czy dostojna bawi jeszcze w gabinecie dyrekcji? — brzmiało pytanie, zadane tym dźwięcznym, nakazującym głosem, który znała tak dobrze.
— Tak, boski! Ale nie w tym, w którym jestem!