Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ocalenie nie od nas zależy i nie od mocy fałszywego proroka. A mnie nie strach męki i nie żal życia.
— Dawno jesteś pan w więzieniu?
— Schwytano mnie w dziesiątek dni po widzeniu pani. Byłem dla organizacji nowego koła młodzieży w Debreczynie. Byłbym się wymknął, ale zdradził mnie apostata.
— Widziałeś Najświętszego?
— Najnikczemniejszego? Tak! Stawiono mnie przed nim bezzwłocznie. Nęcił mnie i łudził. Obiecywał królestwa rzucić mi pod stopy, i tron własny ze mną podzielić, jeśli stanę przy nim, ale w skarbach jego niemasz nic dla mnie!
— Oparłeś się?
— Pozostałem wierny.
— A wtedy?
— Gdy nie mógł zmóc ducha, próbował złamać męką ciało, oszczędzając życie.
— Było to w Budapeszcie?
— I w Budapeszcie i tu. Kilka dni temu jeszcze powtórzyło się łudzenie i tortura. Ale teraz już pewnie umrę niedługo.
— Skąd wiesz?
— On przekonał się już, że duszy mu nie oddam i że moich braci nie zastraszy memi cierpieniami, więc mnie zgładzi w wymyślnych torturach. Zapowiedziano mi to!
Ona wpatrzyła się w młodzieńca, jakby go chciała wzrokiem przeniknąć do głębi.
— Prawdali to wszystko? — szepnęła zduszonym głosem.