Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale koncept z solą pomógł pewnie? — uśmiechnęła się Edyta.
— Pomógł istotnie. Ci panowie z giełdy lubią to wszystko, co ma łączność z kuchnią.
— W każdym razie winienem ojcu pani wielką wdzięczność, nie po raz pierwszy zresztą, — wtrącił Stratford nieco zduszonym głosem. Nie mógł odpychać pomocy, która go chroniła przed złamaniem życia, ale pomoc ta przychodziła z rąk człowieka, którego poglądy i osoba nie były mu zgoła sympatyczne i wobec którego obowiązek wdzięczności był mu ciężarem. Czy ciężarem mu była i wdzięczność wobec Kaliny, która z ojcem czyniła, co chciała i wpływu swego używała tylekroć na jego korzyść? Nie miał czasu odpowiedzieć na to pytanie, bo Edyta przypomniała mu, że nie podziękował pannie Roztockiej.
Zmieszany ujął za rękę młodą dziewczynę i chciał ją podnieść do ust, jakkolwiek nie było to oddawna w zwyczaju, ona jednak usunęła dłoń, nadstawiając czoło.
— I beze mnieby się to stało! — szepnęła. — Takiego człowieka, jak Henryk Strafford, nie wyrzuca się z katedry dlatego, że jakiś miljarder czy jakiś trust znalazł w jego wykładach kilka zdań niemiłych.
— A to dlaczegóż kłóciłaś się z nim tak zawzięcie o te same zdania? — zauważyła uśmiechając się Edyta.
— Bo nie chciał przyjść do nas, a przyszedłszy tak wyglądał, jakby dokonał najwięk-