Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

bie i nie chcę widzieć nikogo. Jak widzisz mamy czas przed sobą!
Jego mimowoli ogarnęła małoduszność.
— Trzy dni — szepnął. — A potem...
Ona podniosła się i stanęła przed nim z pogodnem obliczem, z wyrazem stanowczości i woli. Strafford nie poznał słodkiej dziewczyny, przywykłej owijać się dokoła jego przywiązania, jak bluszcz czepiający się dębu. Ona teraz chwytała komendę, ona gotowa była podtrzymać go własną stałością i decyzją.
— Trzy dni, to bardzo wiele! — rzekła. — Samolotu nikt nie zauważył: stoi na przystani omnibusów powietrznych. Mnie widziała jedna Agata, która mi otworzyła, a ona nie zdradzi. Ale każda chwila droga. Przygotuj pasporty dla mnie i moich towarzyszy. Za godzinę wrócę do nich i pospieszymy za Alpy, do Włoch. Tam tylko można znaleźć schronienie!
— A ja? — zawołał Strafford z bolesnym skurczem w gardle. Co ja mam z sobą uczynić?
— Ty musisz zostać. Twoje i nasze bezpieczeństwo tego wymaga! Komisarz Proroka nie może zamknąć się w swych pokojach, jak ja! Gdy on przybędzie i zażąda od ciebie zdania sprawy, powiesz, że nic nie wiesz.
Strafford potrząsnął głową.
— Nie znasz go jeszcze! — odparł smutno. — On wszystko wie! Takiego szpiegostwa nie znał dotąd świat. Nie! Z nim trzeba iść