Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak prawdziwe! Ot naprzykład ten stary garbusek, znany jak zły szeląg w całym Krakowie z języka, tnącego jak brzytwa i z szerokiego życia... Musisz go pan znać, bo to szwagier Roztockiego...
— Poratyński! — zakrzyknął Strafford.
— Tak! Poratyński! Żebyś go pan widział przystępującego do Sakramentów! Nowy człowiek! Żaden mu nie dorówna w zapale i gorliwości. Dziś jeszcze mi mówił, że pragnie nagwałt poznajomić się dokładnie ze wszystkiem, co stanowi niezbędny bagaż podróżny chrześcijanina, bo lada chwila mogą nań zatrąbić do apelu, a on nie chce zbłaźnić się, stając nieprzygotowany przed swym Panem!
— Dziwne! — mruknął Strafford. — Ktoby pomyślał! Poratyński! A ja go miałem za błazna.
— A w nim, choć garbus, siedzi duża dusza!
— I ma rację spieszyć się, bo pewnie już gotuje na niego denuncjacyjkę stary Kwaśniewski, któremu nieraz dogryzł!
— U nas teraz o denuncjację łatwo. Najpowszedniejszy to towar w państwie Gesnareha.
— Na mnie też pewnie ten nieuleczalny śledziennik gotuje jakąś dużą kolubrynę! — uśmiechnął się Strafford, odprowadzając gościa do drzwi. — A ja do was zgłoszę się kiedyś!