Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

Księdzu twarz pojaśniała.
— Doprawdy? — zawołał, ściskając obu rękami jego dłoń. — O jakażby to była radość dla nas! Ale kiedyż?
— Nie wiem! Może jutro! Gdy tylko zajęcia pozwolą.
— Niechże będzie jutro! — naglił ojciec Wincenty.
— Ale jeszcze nie liczcie na mnie jako na katechumena! Narazie przypatrzę się... ciekawy jestem ludzi, przeciw którym tak sroży się Gesnareh, a przed Gesnarehem srożyło się tylu... Potem — kto wie? Może...
Strafford nie mylił się. W tej samej chwili, gdy mówił o kolubrynie, stary mason wręczał „Boskiemu“ na kolanach memorjał, wykazujący jak na dłoni, że komisarz nie spełniał należycie włożonych nań obowiązków, że nie tępił chrześcijańskiego zabobonu, ale przeciwnie, ochraniał przed odpowiedzialnością jego wyznawców, a nawet proh dolor! miewał tajne konszachty z księżmi i maczał ręce w knowaniach przeciw państwu i Prorokowi. Przy tej sposobności w pokorze podpisany malował jaskrawemi barwami rozwój złowrogiej sekty i tolerancję, z jakiej korzystała ku ogólnej szkodzie.
Gesnareh przejrzał memorjał, ruszył ramionami i wsunął go pod przycisk, z pod którego nie miał wydostać się na światło dzienne. Archiwarjusz przekonał się o tem rychło i z rozdartem sercem oskarżał Rabbiego, że