Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

spędził na studjach talmudycznych. Fantastyczna poezja Wschodu kołysała jego marzenia, losy nieszczęsnego narodu, do którego należał, rozpalonem żelazem paliły jego serce. Przyjście Gesnareha otworzyło przed nim nowe widnokręgi. Olśniony wielkością mistrza, widział w nim władcę świata, widział też poskromiciela wrogów Judy, tego, który odpłaci za wiekowe krzywdy braci i majestat Syjonu rozściele ponad światem całym.
Co go obchodziła powaga dziada, przed którą drżał niedawno? Stryj Chaskiel miał słuszność. Nowe czasy przyszły! Kto ich nie rozumie, niech go zakopią na kirkucie! Nie wolno stawać na drodze temu, komu podlegać musi ziemia! Nie wolno oglądać się na zatęchłe przeżytki żydostwa, gdy powstał nowy, wielki bóg i woła wszystkich za sobą! Szczęśliwi, zbawieni ci, którzy pójdą jego śladem, nie oglądając się za siebie! Ale biada tym, co trzymać się będą zmurszałej zgnilizny, zamykając oczy na światło! Tym śmierć! Niech giną!
Mówił to wszystko, głusząc wyrazy, jakiemi próbował sprzeciwiać mu się dziad. Rzucał mu rękawicę, nie troszcząc się o następstwa. Chaim trząsł się z oburzenia. Wyciągnął przed siebie obie dłonie i miotał na wnuka najstraszniejsze przekleństwa. Stali tak naprzeciw siebie, rozpaleni gniewem i nienawiścią, wygrażając sobie wzajemnie. Nagle Joel urwał w pół zdania i cofnął się jakby przed widziadłem, a reb Chaim poczuł, jak ktoś kładzie