odsuwając od nich napór tłumu. W środku stał starzec zgrzybiały o długiej mlecznej brodzie, obramiającej zaschłe oblicze z zagasłemi oczyma. Był to rabbi Samuel w otoczeniu synów i wnuków oraz garści takich, co myśleli i czuli jak on.
Podczas, gdy cały tłum uderzał czołem i wydawał okrzyki na cześć boga Judy, rodzina Kahanów pozostała nieruchoma i milcząca. Tylko stary rebe Samuel podnosił kilkakrotnie ramiona podczas przemowy Gesnareha, jakby pojedyncze jej ustępy chciał odrzucić od siebie i wbić napowrót w usta mówiącego. Orli wzrok mistrza zauważył tę kupkę stojących i gest starca. Gesnareh zrozumiał. Ci ludzie przyszli tu, by bóstwu jego zaprzeczyć i stać się żywym protestem przeciw czci oddawanej mu przez ogół.
Dotychczas nie stanął mu nikt oko w oko z protestem podobnym. Wojsku jego stawały na drodze inne wojska, nikt nie stanął przeciw niemu wprost. Byli wprawdzie chrześcijanie, ale w krajach, które przechodził w triumfalnym swym pochodzie stanowili oni garstkę tylko. Wiedział, że organizują się przeciw niemu we Włoszech; w Syrji i w Europie znaczne ich zastępy świadczyły w jego obecności wierze swej po więzieniach, zdumiewając go wytrwałością w mękach: przed publiczną manifestacją cofali się zawsze, licząc się z faktem, że masy za niemi nie stały. Jeden ośmielił się — i ten legł rażony gromem, ale to już dawno było.
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.