Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

I mówiąc to oparł nogę swą na siwej głowie zmarłego, z której zleciała aksamitna krymka.
— Chwalcie waszego pana i bądźcie mu wierni! — zakończył. — I niech strach padnie na każdego, kto chciałby naśladować tego szaleńca, opierając się mej świętości i mocy!
Tłum znów padł na twarz, napełniając powietrze okrzykiem:
— Chwała i cześć panu naszemu i bogu! Niech zginą jego nieprzyjaciele i bluźniercy!
Śmierć starego reb Kahana usunęła ostatnią zaporę, jaka stawała na drodze władztwu Proroka. Nikt już teraz nie ośmielał się podnosić głosu przeciw niemu. Niebo samo stawało po jego stronie. Ten grom, którego przeciw bluźniercy Jehowy wzywał i czekał stary rabbi, on spadł, ale na własną jego głowę. Byli wprawdzie tacy, którzy twierdzili szeptem przy drzwiach zamkniętych dziwne jakieś rzeczy, ale rzeczy to były niesprawdzone, fantastyczne, a powtarzanie ich groziło życiu, więc ucichło o tem niedługo. Plotki utrzymywały, że wnet po opanowaniu Jerozolimy zjawił się przed Prorokiem chrześcijański młodzieniec, żądając publicznej z nim rozprawy i zwąc go Antychrystem. Rabbi wbrew oczekiwaniom otoczenia zezwolił na rozmowę, odkładając ją jednak do następnego dnia. Wówczas wezwał młodzieńca do upokorzenia się przed nim, a gdy chrześcijanin odmówił ze zgrozą, dotknął go zlekka końcem laski. Nieszczęśnik padł jakby