Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

Musiało to być bardzo dalekiem od jej myśli, bo rzuciła nań niedowierzające spojrzenie, wnet jednak wrócił jej spokój.
— To przecie nie stanowi przeszkody! — rzekła. — Wiesz, co mówiła Rzymianka przy obrzędzie ślubnym? „Gdzie ty, Kaju, tam ja, Kaja!“ Czy przypuszczasz, Straffordzie, że uczyniłabym inaczej? Zresztą jestem chrześcijanką!
— Nie o obrządek idzie. Ja ślubowałem Chrystusowi wierne i wyłączne służby. Ja, komisarz Gesnareha! Czy to rozumiesz?
Ruszyła ramionami, a twarz jej rozjaśniła się i złagodniała.
— Rozumiem, Harry! To znaczy, że każdej chwili gotów jesteś oddać życie za twego Boga! A ja oddam moje! Dobrze tak?
I przysunęła się do niego, pełna radosnego oczekiwania.
Ale on nie wyciągnął do niej ramienia. Pozostał zamyślony i smutny.
— Czy sądzisz, że złączyłbym los mój z życiem istoty, tak drogiej? I na krótką chwilę tylko? Bo to, co jest dziś, jest odpoczynkiem, który wnet minie, a może i pułapką, by łatwiej zagarnąć i przygnieść odrazu uspokojonego nieprzyjaciela.
— Nie wierzysz w moją miłość, albo sam nie kochasz!
— Nie, ale mam przed sobą dziecko, nieświadome rozmiarów ofiary, jaką chce spełnić. I ja do tego dopuścić nie mogę!