Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

tuł Pani Najjaśniejszej i oddała do jej użytku jedno ze skrzydeł zamku. Tam w apartamentach przepełnionych dziełami sztuki i drogocennemi cackami cisnęło się to wszystko, co przodowało umysłem, twórczością i stanowiskiem, tłum wykwintny, olśniewający strugami brylantów i dowcipu, żebrzący władczynię o spojrzenie i uśmiech. Ona zaś rozdawała hojnie uśmiechy i spojrzenia, przywykła już do królowania, żądna wciąż większej chwały. Ale wśród hołdów, jakiemi obsypywano ją zewsząd, wzrok jej z roztargnieniem biegł ku małym drzwiczkom wiodącym do wnętrza zamku. Tam stawał czasem, rozglądając się zobojętniałemi oczyma po zapełnionych gromadą gości pokojach ten, który był panem wszystkich, a na jego widok oblicze Kaliny kraśniało zadowoloną próżnością i pychą. Ale to zdarzało się tak rzadko...
W nowych rozkosznych i świetlistych ramach życia wszechwładny przechodził z chmurnem czołem, z ustami krzywiącemi się ironją lub bólem. Odmianie zewnętrznej odpowiadała odmiana jego jestestwa. Jakże dalekiemi były odeń dziś początki jego posłannictwa na ziemi, gdy czyny swe, jeśli nie duszę przystosowywał do wzoru Tego, któremu wypowiedział bój i odebrać chciał ludzkość! Wówczas zdawało mu się, że miłuje prostotę, że żądzą zmysłów pogardza i okrywał się cnotą, jak białym swym płaszczem. Kobieta była mu potrzebną: znalazł taką, która miała,