Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy zresztą nic nie rozkaże: Najświętszy? — ozwał się drżącym głosem Finkelbaum.
— Wolą twą wszechwładną było wczoraj... — zaczął Roztocki i urwał, spotkawszy się z groźnem spojrzeniem rozdrażnionego lwa.
— Żadnychże przeciw sekcie Nazarejczyka nie nakażesz środków? — nie mógł powstrzymać okrzyku nienawiści Kwaśniewski.
Prorok zwrócił się przeciw staremu wściekły.
— Żadnych przeciw sługom Nazarejczyka, ale zato tem sroższe przeciw własnym, próbującym zapanować nade mną i narzucić mi swą wolę!
Wyszedł z sali posiedzeń, zostawiając poza sobą wrażenie, że czasy bezwładu skończyły się, nie dopełniwszy jednak niczego z tych rzeczy, które wczoraj ułożono za jego zgodą. Drzwi wewnętrznych pokoi zamknęły się za nim, a dostojni pozostawali jeszcze na klęczkach, jakby przygłuszeni niewidzialnym ciosem. Jeden tylko Strafford nie przykląkł i stojąc przy swem złocistem krześle porządkował rozrzucone na stole papiery.
— Musimy co rychlej pojednać się z nim, inaczej zgubi nas, nim postarzejemy się o niewiele tygodni! — szepnął Finkelbaum Roztockiemu.
— Ale jak? Nakładłeś przecie na niego wobec Najświętszego więcej, niż uniesie jucz-