Wielki dzień zbliżał się. W dniu tym Edyta Strafford miała wykonać śluby i stać się siostrą Tadeą. Imię to, chrześcijańskie tłumaczenie nienawistnego miana Judasza, wybrała sobie polska postulantka jako zakonną nazwę, chcąc mieć wciąż przed sobą pamięć straszliwego wroga, z którego mocy cudem tylko udało się jej wyzwolić. Ale w chrześcijańskiej szacie jakże ono zdawało się jej słodkie! Nie byłaż ta odmiana nazwy symbolem odmiany, jaka dokonała się z jej duszą? Edyta wyciągała ramiona do Ukrzyżowanego, dziękując Mu za największy cud, jakim było przyprowadzenie jej do tej siedziby jasności i szczęścia nie z tego już świata.
— Oblubieńcze mój! Chryste! Otom Twoja! Bierz mnie!
Słowa wypływały z ust jej jękiem i lawą ognistą. Rozpromieniła ją ekstaza. Zdało się jej, że widzi przed sobą rozwarte niebiosa. Oto chwila jeszcze, a Chrystus pochyli się z wyżyn swego krzyża i przemówi do oblubienicy swojej.
Wtem nagle posłyszała jakiś głos. Nie odzywał się on zewnątrz, ale we wnętrzu jej jestestwa, był jednak tak wyraźny, jakby ktoś obok niej przemawiał.
A głos mówił:
— Masz odejść stąd! Gdzie indziej Duch cię woła!
— Jaki duch? — spytała, nie zdając sobie sprawy z tego, co z nią się działo.
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.