Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

— Duch Boży! Odejdź, bo nie do ciszy i ukojenia powołaną jesteś, ale do walki i zwycięstwa.
— Gdzież mam iść i co czynić? — pytała dalej porwana mocą tego rozkazu i czując w duszy, że musi przed nim się ugiąć.
— Pójdziesz, kędy jaśnieje godło twego Oblubieńca, błogosławiące orężnemu tłumowi. Tam będziesz krzepiła słabych, wiarę dasz wątpiącym, miłością rozpalisz serca. I Pan twój będzie z tobą.
Ją ogarnęła teraz troska i tęsknota. Miałaż naprawdę opuścić te ciche mury, w których serce jej pozbyło się swych bólów i rozesłało pod stopy krzyża? Nim jednak sformułowała pytanie, usłyszała odpowiedź.
— Musisz, bo z posłannictwem twem związany jest ratunek wielu. Dałaś sercu folgę: teraz trzeba serce okiełznać. Tak chce Pan!
— Będę posłuszną! — szepnęła drżącemi wargami.
I wyszła z klasztoru, udając się na Watykan. Była bez woli. Niosło ją coś: poddawała się. Po co szła? Dlaczego szła tam, a nie gdzie indziej? Nie potrafiłaby wytłumaczyć. Zdumiała się jednak własnej śmiałości, gdy się znalazła w antykamerze papieskiej.
— Jestem w gorączce! — pomyślała sobie. Nie mogę przecie tak odrazu dostać się