Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

niała jego flotylla, potem zwrócił się z gniewnym błyskiem w oczach do stojącego o krok poza nim komendanta broni powietrznej.
— W ten sposób może to trwać długie miesiące! — syknął. — Ten ich mur poprostu nie do przełamania!
— Przełamie go przewaga liczebna wojska twego, boski, i wyższość maszyn! — odrzekł komendant nieco niepewnym głosem.
— Wyższość tych maszyn? — sprzeciwił się Prorok, wskazując ruchem na czołgi lądowe i powietrzne. — Nie! Te machiny nie wystarczą na odparcie ich ataków, nie wystarczą na przełamanie ich frontu!
— A bomby, któremi ich zasypujemy z góry?
— Zniszczą jedną armję, przyjdzie druga! To istne mrowie. Ach! Nazarejczyk ma jeszcze wielu sług, bardzo wielu. I lepiej mu służą, niż mnie moi!
— Panie! Życie nas wszystkich twojem!
— Tak tak! Wiem! Ale z życia tego jakiż pożytek dla mnie? Nie potrafiliście wszyscy razem stworzyć jednego środka zniszczenia wrogów!
— Biuro wynalazków pracuje!
— I nic z tej pracy! Czy były dziś telegramy?
Komendant pochylił głowę.
— Były, najświętszy, i bardzo pomyślne!
— Cóż?
— Próby z maszyną Lucyfera wypadają nad wszelkie spodziewanie. Nie ulega już