Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żadnego! — westchnął szef sztabu. — Go zrobić przeciw przyrządowi, który w przeciągu kilku minut obraca w perzynę najhartowniejszy pancernik?
Nastała chwila ciężkiego milczenia. Wszystkim zebranym stanął przed oczyma obraz Wiecznego Miasta, obróconego w stos zgliszcz, obraz wiekowej kultury, z chrześcijańskiego ducha poczętej, a teraz zagrożonej ostateczną zagładą, obraz nawy Piotrowej, której Chrystus obiecał, że nie zatonie, a oto miota nią wzburzona fala i za kilka chwil rozbije się o podwodne skały.
Piotr drugi powiódł orlim swym wzrokiem po przygasłych twarzach zebranych i cień wyrzutu przemknął mu po wyrazistych rysach.
— Ludzie małej wiary, dlaczegoście zwątpili? — rzekł swym głosem, donośnym i dźwięcznym jak dzwon spiżowy, do którego dolano mnogo srebra.
Oni pochylili głowy, uznając słuszność wyrzutu, a on mówił dalej z obliczem promiennem i pełnem spokojnego majestatu.
— Czego nie dokona człowiek, to potrafi Bóg. Czekajmy, co postanowi Jego wszechmoc i miłosierdzie! Tymczasem postanowiłem objawić wam wielką tajemnicę, którą dotychczas chowałem w głębi własnej mojej duszy. Cud, na który od trzech lat patrzycie, nie będąc w stanie doniosłości jego zrozumieć, a cud ten pokrzepi wam serca i odsunie od nich obawę o los Piotrowej łodzi!