— Chwytać ich! — odkrzyknął Gesnareh, pieniąc się. — Do kaźni z nimi!
Ale nim straże miały możność spełnić rozkaz, Henoch wyciągnął nakazująco obie ręce nad ludem.
— Pójrzcie i skłońcie się przed mocą bożą! — wołał. — Pan da znak, aby upokorzoną została pycha bluźniercy!
— Pan da znak! — powtórzył słowa jego Eljasz.
I obaj zawołali gromko, oczy utkwiwszy w niebo:
— Uderz, o Panie!
Dzień był jesienny, jasny, cichy. Na bladoniebieskiem tle nieba nie wełnił się ani jeden obłok. Setki tysięcy oczu podniosły się do góry w ślad wzroku starców, czekając czegoś, co miało przyjść, czegoś niesłychanego, strasznego. I przyszło. W tejże chwili z jasnych przestworów uderzył piorun. Dach szczytowy świątyni załamał się, osypując szeroko fronton lawiną cegieł i kamieni. Olbrzymi posąg Gesnareha stopiony niebieskim ogniem, zleciał ze swej wyżyny, legł jak zwęglony żużel wśród zwalisk. Po stopniach tronu stoczył się ogłuszony i nieprzytomny Prorok.
Pochwyciło go i uniosło w głąb rynku kilku dygnitarzy, stojących bliżej ołtarza: dzięki ich staraniom, odzyskał niedługo przytomność i stanąwszy na nogach, ogarnął okiem tłum wzburzony i pełen przerażenia.
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.