Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ci ludzie stracili wiarę we mnie! — szepnął do siebie. — Przekleństwo tym starym szaleńcom, którzy doprowadzili ich do tego!
Istotnie przerażenie zdjęło cały tłum uczestników uroczystości. Po raz pierwszy od trzech lat przed tymi ludźmi, przywykłymi iść ślepo za Prorokiem, zarysowało się płomiennemi zgłoskami pytanie, azali on nie jest uwodzicielem, i czy prawda nie leży poza nim. Nie tak często wprawdzie, jak w pierwszym roku jego posłannictwa, w Jerozolimie i w Budapeszcie, ale przecież i oni tutaj przywykli widzieć cud na usługach Gesnareha. Teraz jednak znaleźli się wobec zjawiska, przekraczającego niewątpliwie przyrodzone ramy, i zjawisko to zwrócone było przeciw Gesnarehowi. Grom padł z jasnego nieba, niszcząc ołtarz wcielonego boga i samego obalając z wyżyn tego ołtarza: byłże to widomy znak, że nad przestworami włada nie ów bóg otchłani, zwyciężony na chwilę i gotujący triumfalny odwet, ale Bóg stary, Jehowa dawnego zakonu, Chrystus, królujący niebiosom i piekłu! A ci dwaj starcy o tak dziwnej postaci i tak nieprzepartej potędze płomiennych oczu, ci cudotwórcy, których moc strąciła z jego tronu władcę ziemi — nie byliż oni zwiastunami nowych czasów i nowej prawdy? A może to była tylko prawda stara, zapomniana w ostatnich zboczeniach ludzkości, powracająca na ziemię przez niebiosa?