Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

Fala porwała i uniosła pustelnika z Karmelu. Popłynął wraz z nim tłum żydowski, kryjąc się w czarnych czeluściach Kazimierzowego przedmieścia. Równocześnie znalazły się jakieś ręce, spieszące uprowadzić w inną stronę drugiego kaznodzieję. Była to garstka chrześcijan, którzy wiedząc o przybyciu obu mężów bożych i o ich zamiarze wystąpienia przeciw Antychrystowi, znajdowali się w pobliżu, gotowi nieść im pomoc. Chwilę później straże, chcące spełnić rozkaz władcy, nie zastały już ani śladu starców. Część tłumów rozpłynęła się także. Reszta, wiedziona ciekawością tego, co jeszcze może się zdarzyć, pozostała, falując niespokojnie pomiędzy wylotami Floriańskiej ulicy i dawnej Grodzkiej. Gesnareh, stal u stóp zwalonego ołtarza. Z bezsilną wściekłością poglądał on na te zwaliska, a równocześnie zrozpaczonym wzrokiem biegł za oddziałami straży, daremnie rozbijającej skłębienia ludzkie w różnych stronach rynku. Ale nadzieja wytropienia wśród nich jednego ze ściganych mężów zawiodła.
Gesnareh widział bezowocność wysiłku swych żołnierzy i ręce zaciskały mu się konwulsyjnie. Myślał z rozpaczą, że posłannictwo jego może być zwichnięte i że moc jego zostanie złamaną, jeśli tych dwu starców, zapomnianych przez śmierć, odejdzie stąd w triumfie zwycięstwa nad nim. Ale Henoch i Eljasz zniknęli, a w posępnej duszy Gesnareha poczęło