Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

I zamiast słów miłości, których oczekiwała jego rozszalała żądza, poczynała mu mówić o duszy i o Bogu prawdziwym.
W nim słowa te budziły wicher wściekłości i bólu. Zamiast miłości znajdował kazanie i to kazanie, będące w oczach jego bluźnierstwem. Każde z nich paliło go rozżarzonem żelazem, wierciło mózg nieznośnie. Za każde zosobna pragnął tysiącem mieczy przebić to śnieżne łono, zamykając na wieki zuchwałe usta, winne wypowiadania tej zbrodni. Ale usta te były jak kwiat granatu, i płonąc żądzą upojenia się ich czarem, zamiast morderczego ciosu uderzał w serce młodej kobiety błagalną, rozpaczliwą prośbą. Prośba jednak pozostawała bezowocną. Edyta odpowiadała na nią argumentami, których wyuczył ją gruntownie dwuletni pobyt w klasztorze i starała się przekonać jego, Antychrysta, jego, zbuntowanego cheruba, o konieczności ukorzenia się przed Piotrem drugim, przyobleczenia białej szaty katechumenów i wezwania ojca Wincentego, który daleko lepiej jeszcze niż ona potrafi to wszystko wytłumaczyć.
Pojedynek ten między gorącą wiarą niedoszłej zakonnicy a człowiekiem, mającym się za wcielenie bóstwa, trwał długo. Po szeregu dni, w których zmagały się ich wole, ona pozostała, jaką była w pierwszej chwili, spokojną, łagodną, nieporuszoną, rzucającą słowa, jak metalowe paciorki, spadające miarowo i jednostajnie na srebrną miednicę. A on bladł, chudł,