Nie odpowiedziała. Zasłoniła dłońmi oczy i poczęła znów się modlić. On przyskoczył do niej i wstrząsnął nią, jak gałęźmi brzozy wstrząsa wicher jesienny.
— Ostatnie słowo! Tak, czy nie?!
Przeżegnała się i podniosła nań oczy.
— Nie! — odrzekła z mocą.
— Nie? — krzyknął z rozpaczą i wściekłością i roztwierając z łoskotem drzwi kajuty, dał znak oprawcom, stojącym przy noszach Strafforda. Potem zwrócił się do Edyty. W kurczowo zaciśniętej dłoni trzymał kieszonkowy pistolet.
— Giń! — krzyknął.
I wystrzelił.
Młoda kobieta osunęła się na ziemię bez jęku. Gesnareh pochylił się nad nią i patrzał długo na stygnące ciało.
— Giń, miłości moja! — powtórzył. Teraz tobie jednej żyć chcę, zemsto, i tobie, Lucyferze!
I znów wiosenne słońce zaćmiło się, przykryte rojem statków powietrznych. Płynęły one jedne za drugiemi jak klucz żórawi, ale jakże od przelotnego ptactwa odmienne! W dzień olbrzymie ich cielska roztaczały nad powierzchnią ziemi sztuczną pomrokę, co noc zapalały na niebie krocie gwiazd, nieskończenie wspanialszych dla ludzkiego oka od tych, jakie zaświeciła wszechmoc boża. Płynęły groźne, przynosząc strach i śmierć. Od pocisków pło-
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.