Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

liwej teraźniejszości, przyszłych kar i nagród, lub wzywając do szturmowania niebios o miłosierdzie. Lud padał na kolana i powtarzał głosem gromu błagalne inwokacje, a potem znów rozpoczynał litanje pokutne.
Tak schodził dzień na pobożnych praktykach, a wieczorem Piotr drugi wracał na Watykan, upadając ze znużenia, by zasiąść do spraw państwowych i kościelnych, nie dających mu ani chwili odpoczynku. Przygniatały go. Trzeba było przecie myśleć o miljonach uchodźców z całych Włoch, szukających w Rzymie schronienia przed prześladowaniem i okropnościami wojny. Trzeba było tym miljonom dać chleb codzienny, chronić je od rozpaczy i rozwarcholenia, utrzymując w karbach twardej dyscypliny.
Z energją, stanowiącą główną cechę jego charakteru, Piotr drugi przez długie godziny kierował obradami swych ministrów, a umysł jego, jasny i zaradny, znajdował na wszystkie problematy odpowiedź, ze wszystkich trudności wyjście. Wreszcie kardynał Blackhurst i Arpad Szeglenyi opuścili ostatni papieża. Został sam. Chwilę stał bez ruchu, śmiertelnie znużony, potem podszedł do wielkiego okna, wychodzącego na plac św. Piotra, i silnem pchnięciem je otworzył.
Chłodne powietrze nocy wpadło do wielkiej, pustej sali. Papież wchłaniał je chciwie.
Plac, nieujęty półkolistą obręczą kolumnady Berniniego, rozciągał się szeroko, tonąc