Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/325

Ta strona została uwierzytelniona.

w mroku. Tu i owdzie lampy elektryczne świeciły, rozjaśniając ciemności, jak osunięte ku ziemi srebrne księżyce. Ale w górze z pomiędzy przysłaniających go chwilami obłoków wysuwał się promienny korab miesiąca, gasząc swym blaskiem marne naśladownictwa ziemi. Po domach okolicznych światła gasły i na spływających ku placowi ulicach robiło się coraz ciszej. Tu i owdzie tylko zadźwięczał lekki chrzęst oręża i tupot nóg przechodzącego patrolu, albo samochód przesunął się jak widmo, świecąc w ciemności jaskrawemi oczyma swych latarek.
Piotr drugi wpatrywał się czas jakiś w noc cichą, potem oparł czoło o przymkniętą połowę okna i usta poczęły mu się poruszać modlitwą.
Słowa modlitwy spadły ciężkie jak ołów. Krwawiła mu się dusza. Oto stał u kresu żywota pełnego trudu i męki. Wyrósł w ucisku i poniewierce swych świętości, potem nadludzkim wysiłkiem świętości te jął dźwigać z upadku, wlewać w nie życie nowe. Bóg błogosławił jego zabiegom. Garść zalęknionych nędzarzy przerodziła się w potężny zastęp, ten bronił dotąd tak dzielnie ziemi italskiej i stolicy chrześcijaństwa przed naciskiem nieprzyjaciela. Ale teraz koniec. Wojska, których odjazdowi na północ błogosławił, one otrzymały błogosławieństwo owo, jako przedśmiertny wiatyk. Tłumy, którym dziś przewodniczył w błagalnej procesji, one są tak samo skazane