Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.

Gesnarehowych samolotów stanął w ogniu. Światłość od słonecznej odmienna, napełniła niebiosa.
Wielki okrzyk radości i triumfu rozległ się na placu Piotrowym i odbił o dalekie mury Hadrjanowego pomnika i o żółte nurty Tybru.
— Uciekają! Uciekają! — krzyczano, patrząc w górę.
Istotnie flota nieprzyjacielska umykała ku rzece, szukając w jej wodach ostatniego środka ocalenia. Jeden statek nie ruszył z miejsca, czy dlatego, że nadto był uszkodzony, by nim można było kierować, czy że całą załogę już pochłonął ogień. Ale nie! U steru wciąż stał człowiek w białym płaszczu. Płomienie otaczały go już zewsząd i za chwilę musiały pochwycić w straszliwą moc: on nie ustępował i nie szukał ratunku. Widać go było wyraźnie, jak z rękami skrzyżowanemi na piersiach stal u steru, wpatrzony uporczywie w jeden punkt, a punktem tym był złoty ognik, promieniejący ze złocistej monstrancji. Płomienie jednak zbliżały się, ogarniając go ognistą obręczą. Fałdzisty płaszcz począł się tlić z kilku stron. Zmorzony bólem, jakiego musiał doświadczać, Gesnareh zrzucił z ramion palącą się odzież i przechylił się w dół poza balustradę, szukając w wolnej przestrzeni powietrznej swobodnego oddechu i ucieczki przed męczarnią.
W tej chwili właśnie papież kończył znak krzyża, kreślony przezeń przeciwko Antychrystowi i wymawiał ostatnie ze słów, nakazują-