ce ją plemiona pokłoniły się majestatowi krzyża i stanęły pod jego władztwem.
I był to zaprawdę obraz, o którym nie śniło się żadnemu z myślicieli, probujących w ciągu wieków przewidzieć przyszłe losy świata. Żaden poeta rozmiłowany w idyllach, nie zdobył się na tak daleko idącą koncepcję złotego wieku. Nie znaczyło to zresztą, że ludzie zmienili swą naturę i pozbyli się wad. Pozostali, jakimi byli zawsze, ale zapanowało wśród nich poczucie ogólne niepewności wszystkiego co doczesne i zbliżającego się końca wszechrzeczy. Silne impulsy życia osłabły. Poco było chwytać się wielkich inicjatyw, porywać na zaspokojenie żądz i ambicyj, gdy się stało na ruchomym piasku i miało świadomość, że zegar świata wskazuje ostatnią minutę ludzkich dziejów?
Nastrój taki nie porywał, nie podniecał twórczości i energji czynu, ale ułatwiał zgodne współżycie i sterownictwo spraw publicznych. Świat cały zdawna podzielony już był stosownie do warunków etnograficznych na szereg państw, które i teraz otrzymały rządy niezależne. Ale związek wzajemny rządów tych stał się ściślejszym, a cichym łącznikiem, wiążącym je między sobą, stał się Rzym.
Nie tyle to była władza, ile autorytet. Papież był jakby ojcem dorosłych i samodzielnie działających dzieci. Nie nakazywał i nie przymuszał: dawał jeno wskazówki. I świat, tak dawniej oporny wszelkiemu wędzidłu, szedł
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/334
Ta strona została uwierzytelniona.