Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.

teraz posłusznie za głosem następcy Apostoła. Złamany przejściami lat ostatnich i oczekiwaniem rychłego końca świata czuł się szczęśliwym, mając kogoś, kto mu podawał rękę i wiódł bezpiecznie ostatnie chwile jego bytu.
W tych warunkach zmieniła się gruntownie powierzchnia życia: zmieniła się i jego treść. Zanikła twórczość, ustało wesele, rozwiała się troska o dobra doczesne. Rozwinęła się nad wszelką miarę pobożność, praktyki religijne stały się główną funkcją społeczeństwa, świat przybrał pozór olbrzymiego klasztoru. W klasztorze tym nie spotykało się tragicznych powikłań i kolizyj, z jakich składały się dawniej dzieje jednostek i ogółu: słońca w niem było niewiele, ale burz mniej jeszcze.
I w tym półśnie zeszły lata.
Na stolicy Piotrowej zasiadał wciąż dawny kardynał Colonna Orsini, przygarbiony brzemieniem długich lat pontyfikatu i majestatem władzy, przed którą kornie chylił się świat cały. Był on ojcem nie już kilkudziesięciu krajów i plemion, ale ludzkości całej, nie było bowiem, ktoby nauki jego i powagi nie uznawał. Pod sąd jego poddawano to wszystko, co w oczach ludzkich miało wydatniejszy walor, a on ważył sprawy i wydawał wyroki, których słuchali wielcy i mali. Sam on zaś wiedział dobrze, że jeszcze maluczko, a przyjdzie na jego miejsce i zasiądzie na jego stolicy większy nadeń. Starzec wiedział, że godzina sądu ostatecznego przybliża się, nieubłagana,