Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/344

Ta strona została uwierzytelniona.

I jak w początkach zjednoczyli się wszyscy w zaprzeczaniu i wyśmiewaniu, tak teraz skupiali się we wspólnem przerażeniu, wierząc, że nadchodzi kres wszystkiemu, co żyło na ziemi, i że maluczko, a cala ta promienna kula, siedlisko tylu cudów ludzkiego genjuszu i tylu przez ludzkość popełnionych zbrodni zmieni się w słup gazów, rozpryśnie jak bańka mydlana.
I znów po kilkonastoletniej pauzie wrócił świat do swego mistycznego pozoru. Już nie w jednym Rzymie, ale we wszystkich stronach świata tłumy poczęły cisnąć się do świątyń, procesje pokutne napełniały ulice, trwoga objęła w wyłączne posiadanie myśl ludzką.
A kometa rosła. Już nie współzawodniczyła z księżycem. Blady jego sierp gasł wobec wspaniałych blasków, rozświetlających każdej nocy widnokrąg. Noc przestała istnieć. Zaledwie gasło słońce, gdy wielka połać nieba poczynała płonąć przedziwnym pożarem. Ni to słońce nowe, ni to zolbrzymiały księżyc ukazywał się, oślepiając oczy, mrożąc duszę.
Ale nie tylko ogólnikowe obawy przygniatały ludzkość: rozpoczął się łańcuch faktów, coraz groźniejszych i bardziej bolesnych. Na morzach trwały bezustanku huragany o niesłychanej dotąd mocy. Trąby wodne podnosiły się do nadzwyczajnej wysokości: opadając, niszczyły wszystko, co napotkały na drodze. Statki jakie od początku tego okresu wyruszyły na morze, uległy rozbiciu i ani jeden świadek klęski nie dostał się na brzeg. Komu-