Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/346

Ta strona została uwierzytelniona.

upał, jaki odczuwano od pewnego czasu, wzrósł do niebywałych rozmiarów, stając się ogólnem utrapieniem i źródłem śmiertelności. Wprawdzie niepomierna gwałtowność burz morskich i potopów napełniała atmosferę solnemi wyziewami i wilgocią, ale nadzwyczajnie wysoka temperatura wchłaniała je i przez powietrzne opary słońce znów poczynało wypalać wszystko i morzyć, nielitościwe, do ognistego Molocha podobne.
Przyłączyła się tymczasem do okropności, jakie już dręczyły ludzkość, nowa. Oto bowiem z nadmiaru gorąca słodkie wody poczęły wysychać. Ludzie, ginący dotąd od potopów morskich i od spiekoty, poczęli teraz wymierać z pragnienia. Gdzie wodociągi czerpały wodę z wyżyn górskich, tam jej starczyło; gdzie indziej poziom wód był niższy, a prąd słaby, tam rychło pozostawało samo tylko wyschłe łożysko, nad którem z rozpaczą pochylały się gromady ciężko dyszącego ludu, wyszukując pozostałych jeszcze tu i owdzie resztek wilgoci, i ginąc z pragnienia, jak zginęły już mnogie zastępy wieśniaków z nizin.
Świat stał się wielkim cmentarzem, pełnym niegrzebanych trupów, których rozkład zatruwał powietrze. Żywi zazdrościli umarłym, błądząc wśród opustoszałych miast i zdziczałych pól jak cienie i oczekując śmierci.
Po raz ostatni wlokły się zastępy konających do świątyń, ostatniego schroniska, przeznaczonego na śmierć ludzkości. Kapłani krze-