Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/350

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyrazy Tajemnicy przeleciały nad ziemią i rozpłynęły się w niebiosach.
I msza trwała dalej...
Nadeszła komunja. Trzymając się krawędzi ołtarza, by nie upaść, przystępowali do papieża purpuraci o siwych, trzęsących się głowach, biskupi, uginający się pod ciężarem złotolitych kap, młodzi lewici, którym śmierć bliska przyćmiewała blask oczu i ścierała barwę z lica. A potem najsilniejsi z duchownych poczęli ludowi rozdawać komunję. Skończywszy mszę, począł rozdawać ją papież.
Tłum cisnął się do niego. Każdy chciał z rąk jego po raz ostatni przyjąć mistyczne złączenie się z Chrystusem, wiatyk przed śmiercią. Innym kapłanom wyczerpały się hostje i ich samych chwyciła w lodowate swe uściski śmierć. Wśród klęczącego tłumu coraz więcej głów pochylało się ku ziemi, by już nie powstać. Stosy leżących bez ruchu zalegały biały marmur pawimentu i zrzadka już tylko ktoś wyciągał ręce ku papieżowi, wzywając go ku sobie. Wkońcu nie pozostał już nikt z kapłanów, ani z tych, którzy rozdawali komunję, ani z tych, którzy towarzyszyli papieżowi i sam on już teraz przesuwał się, jakby jeden z marmurowych posągów jego poprzedników, niezmożony, potężny i wspaniały, szukając orlim wzrokiem, czy jeszcze ktoś na tych przestrzeniach, zasłanych trupami, nie pozostał przy życiu i nie oczekuje odeń ostatniej duchownej posługi.