I w ten sposób postępując Piotr drugi doszedł do zewnętrznych bram bazyliki. Wewnątrz już ani jedna głowa nie podnosiła się ponad leżącem na ziemi żniwem śmierci. Z kielichem w ręku papież stał w podwojach. U jego stóp rozścielał się plac Piotrowy, także gęsto usiany trupami. Po obu stronach obelisku szemrały odwieczną pieśń swą wodotryski. Na schodach jeden z leżących poruszył się podnosząc ciężką głowę i rzucając na papieża błagalne spojrzenie. Papież przykląkł przy nim i wsunął mu ostrożnie Hostję w rozchylone usta.
Wzrok jego ogarnął szybko szeroką przestrzeń. Była martwą i cichą. Tam już nie pozostało nikogo z owczarni, łaknącego pasterskiej pomocy. Więc raz jeszcze zwrócił oczy ku człowiekowi, któremu udzielił komunji. I ten leżał już bez ruchu, a twarz mu zasuwała mgła śmierci.
Piotr drugi podniósł się z klęczek i stał jak przedtem bez ruchu ze złotym kielichem w rękach.
— To był już ostatni! — rzekł w duszy swojej.
I poczuł przejmujący ból ojca, któremu nieubłagana śmierć odbiera ostatnie dzieci. Wieluż ich było tej umiłowanej dziatwy, której przez pół wieku sterował, ku Chrystusowi ją wiodąc! Jakież trudy poniósł, na jak zmienne patrzał losu koleje, on, który objął dziedzictwo Pawła, stopniałe do zamierającej garstki
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/351
Ta strona została uwierzytelniona.