dnak w takim razie powiedzieć o was, panowie senatorowie, panowie miljarderowie, panowie monopoliści, którzy ściągacie tak skrzętnie do swych portfelów wszystkie soki żywotne tej ziemi, wszystką zarobkową pracę i całą wytwórczość ludzkości, o was, którzy świat wzięliście w bezpłatną dzierżawę i sami używacie rozkoszy życia, kiedy ludzkość pracuje dla was w jarzmie, jak niegdyś pracowały bydlęta? Czy ta rdza nie jest od chrześcijańskiej szkodliwszą? I czy pan profesor Kwaśniewski, snujący jedwabny swój żywot na intratnej posadzie archiwarjusza senatu, nie jest przypadkiem czemś gorszem od rdzy, bo rdza przegryza żelazo, ale nie zatruwa ducha, a wy, nie jesteścież podobni do trujących grzybów, które niosą w sobie śmierć?
— To nie tylko obrona chrześcijańskiego zabobonu, to księżowskie kazanie! — wtrącił z irytacją Kwaśniewski.
Ale Poratyński nie zważał już na Kwaśniewskiego. W gruncie nie szło mu o chrześcijan, do których należał, z samego imienia tylko: korzystał jednak ze sposobności, by wyładować swą żółć przeciw mężom złotego cielca. Nienawidził tych ludzi nienawiścią ułomnego ku prostym, człowieka, którego mienie i zdrowie zmusza do odmawiania sobie używań, im dostępnych. O lud roboczy chodziło mu w gruncie mało: był on jednak taranem, którym łatwo było wyłamywać otwory we wrogiej fortecy.
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.