Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

Palestyński balon, wiodący na uwięzi statek krakowski, nie zatrzymał się jednak ani w królewskiej Budzie, ani w olśniewającym wspaniałością Peszcie. Wysoko ponad aeroplanami, obsługującemi miasto, przerzynał powietrze cicho jak łódź, prująca fale jeziora, i wreszcie zostawił za sobą stolicę republikańskich Węgier, przelatując znów ponad zielenią traw i zbóż.
— Dokąd on nas wiezie? — zagadnął niecierpliwie Strafford.
Edyta chciała mu rzucić odpowiedź, ale słowa zamarły jej na ustach. Pochyliła się nad parapetem wpatrzona chciwie na dól.
— Patrz tutaj! — zawołała, — Widzisz to morze namiotów i baraków? Co za ogrom! Ależ to daleko większe od Budapesztu, od wszystkich miast świata! Pół Europy zbiegło się chyba tutaj!
Strafford, mniej wrażliwy od siostry, zdumiał się z nią narówni. Istotnie było coś żywiołowego i coś urągającego wszystkim pojęciom mózgu i wszystkim przyzwyczajeniom oka w tym niesłychanym obrazie, jaki rozścielał się u ich stóp. Były to setki tysięcy mieszkań tymczasowych, skleconych naprędce, ale w takiej ilości i z takim ładem, że urządzenie ich mogło przynieść zaszczyt budowniczemu, któryby nakreślił plan takiej siedziby dla miljonów.
Straffordowie mieli wnet sposobność lepiej jeszcze przekonać się o niepospolitym zmyśle