Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

organizacyjnym kierowników tego olbrzymiego miasta-obozu i o żelaznej karności, dzięki której jedynie mógł w takim tłumie panować doskonały spokój i porządek. Statek strażniczy spuścił się przy jednej z licznych przystani powietrznych i po zapisaniu nazwisk podróżnych w biurze wskazano im w najbliższem sąsiedztwie gospodę.
— Nie bawimy się w biurokrację, — zauważył z uśmiechem urzędnik, w którego ręce oddał ich po wylądowaniu sternik krążownika. — Drobna formalność, jakiej musieliście się poddać, ma na celu jedynie zapewnienie przybywającym odpowiedniego ich potrzebom mieszkania, i informacji oraz ochronę od oszustów, których i tu nie braknie. O policyjny nadzór nam nie idzie: szpiedzy nie są dla nas straszni, ani agitatorowie.
Gospoda, w której stanęli, zbudowana była z cienkich desek i płótna jak wszystkie budowy obozu. Wnętrze niewielkich pokoików powleczone było materją, nie przepuszczającą powietrza, chroniąc od zimna. Po posiłku zarząd gospody, stosując się do przepisu, dał im przewodnika, który miał ich oprowadzić po obozie.
Środek obozu zajmował plac ogromny, zabudowany w czworobok. Bliżej jednej z jego ścian wznosiła się estrada, osłonięta w głębi konchą, jak w pawilonach dla muzyki. Dokoła placu ustawione były szeregi mniejszych konch metalowych, przeznaczonych na skupia-