odezwały się. Rabbi nie przybył. Zdarzało się czasem, że nawał prac państwowych albo niezdrowie wstrzymywało go w mieszkaniu, w którem nie przyjmował nikogo, prócz podwładnych urzędników, ale nikt nie śmiał pytać o powody ani o nich opowiadać niepowołanym. Pocieszano się tem, że nieobecność Proroka nie trwała nigdy długo.
Straffordowie poświęcili dzień ten dalszemu rozglądaniu się i rozpytywaniu. Wrażenia, odbierane przez nich, potwierdzały przeżycia wczorajsze. Rozmawiali z kilku uleczonymi. Jednym z nich był paralityk, którego przywieziono tu na wózku. Chodził teraz swobodnie, sławiąc cudotwórcę i zapewniając, że do końca życia nie opuści go i nie przestanie jednać mu zwolenników. Strafford zauważył jednak, że ilość uleczonych jest stosunkowo nieznaczną wobec mnóstwa chorych, rojami przeciągających przez ulice. Dotknął w rozmowie z nimi tego drażliwego punktu i ku niemałemu zdziwieniu spotkał się z tą samą zawsze odpowiedzią. To trudno! Wszystkich nie mógł Rabbi uleczyć! Trzebaby pozamykać szpitale i dać lekarzom inny kawałek chleba, gdyby cud zastąpił miejsce leczenia. A przecie tuż pod bokiem Proroka w Budapeszcie funkcjonują po dawnemu kliniki i ordynują specjaliści od różnych chorób, i tak będzie zawsze. Ale komu przeznaczono jest doznać cudu, na tego pada wzrok i łaska Rabbiego, i ten odrzuca szczudła i idzie!
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.