Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Boże! Dzięki Ci! Widzę!
On odwrócił się ku niej szybkim ruchem, a brwi ściągnęły mu się na czole.
— Pamiętaj, komuś winna wdzięczność i komu przyrzekłaś dopiero niezachwiane służby! — rzekł surowo. — Do błędnych ścieżek dawnego życia nie wolno ci wracać!
Kobieta spuściła głowę, podnosząc do ust kraj jego szaty.
— Bo inaczej wzrok wrócony ci, znów utracisz! — dodał Rabbi.
— Będę pamiętać, o panie! — odrzekła pokornie.
Audiencje trwały dalej. — Strafford jednak zauważył, że Rabbi cały szereg osób słuchał zawsze z równą uwagą, nie zbliżając się jednak do nich i odpowiadając jedynie ogólnikowemi słowami pociechy na ich skargi i błagania. Dopiero znacznie dalej kazał podejść do siebie matce, podnoszącej ku niemu dziecię. Zdawało się w agonji, tak było sine i drżące. Dotknięte dłonią mistrza dziecię uspokoiło się, a na zsiniałych usteczkach pojawił się uśmiech. Matka tuliła je do piersi, oczom własnym nie wierząc.
— Panie, czy to możliwe? On będzie żył?
— Będzie tak długo, póki ty mnie nie odstąpisz! — dorzucił jej twardym nieco głosem, przeszywając ją spojrzeniem. — W dniu, w którym ty mnie odstąpisz, zginie!
Kobieta rękę swobodną od dźwigania dziecka podniosła w górę.