Widok, jaki mu przedstawiał się z podwyższenia, był istotnie jedyny w swoim rodzaju. Miał przed sobą morze głów ludzkich, miljony wpatrzone w niego, zaniemiałe w podziwie, czci, oczekiwaniu. Była to niesłychana mozaika barw i typów. Wszystkie narody świata miały tu mnogich przedstawicieli, a choć narodowe stroje zostały przeważnie wyrugowane przez kurtę i bluzę, było jednak malowniczych wyjątków sporo, zwłaszcza, że jądro wiernych pochodziło z Syrji i Azji Mniejszej, gdzie dawny strój i obyczaj zachowały się przeważnie bez zmiany. Bieliły się też szeregiem jasnych plam arabskie burnusy i beduińskie haiki obok cylindrycznych czapek barankowych, znamionujących Persów, olbrzymich turbanów kurdyjskich i dziwacznych mitr na głowach Indusów, a tuż obok błyszczały dzikie oczy i szerokie rękawy u koszul czikosów z puszt węgierskich, czerwieniały jak maki spódnice morawskich dziewcząt i żupany huculskich gazdów. Cały ten tłum wielojęzyczny porozumiewał się między sobą rodzajem niedawno wynalezionego volapüku, który był zarówno łatwy jak niezbędny wobec międzynarodowego charakteru rządów świata, ale gwarę tę dopiero Rabbi podniósł do godności języka, uszlachetniając ją i wzbogacając całą potęgą genialnej wyobraźni w codziennych przemówieniach, z których każde przydawało jakieś nowe formy, wnet naśladowane przez ogół.
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.