sza je ten żyd wraz z rozwichrzonemi majaczeniami o dwu bogach gnozy żydowskiej i kacerzy średniowiecza. Nie, doprawdy zawiodłem się na nim! Lepszy z niego hipnotyzer niż myśliciel!
Ale Edyta patrzała na to inaczej. I cóż stąd, że jakieś twierdzenie, powiedzmy wyraźnie: jakaś prawda wpleciona została w wyznanie wiary, odrzucone i zapomniane przez ludzkość? Czy dlatego stała się ona fałszem? Ależ w wiekach średnich bunty wolnego ducha przeciw skuwającemu jego skrzydła dogmatowi, to złota nić nieśmiertelnej prawdy, torującej sobie drogę do światła przez rumowisko zabobonu i wstecznictwa. Cóż stąd, że ogólna ciemnota spowiła prawdę ową w dziwaczne lub dziecinnie naiwne osłony? A gdy z osłon tych wyzwala je genjusz, innych czasów i stawia na ołtarzu — mamyż mu czynić zarzut, że bezcenny diament wydobył z odwiecznego śmietniska?
— A cóż się stanie z Chrystusem? — spytał z uśmiechem Strafford. — Bo przecie podług Rabbiego Chrystus jest wcieleniem zła, jako wcielenie czarnego boga, jest gasicielem światła i szczęścia i największym wrogiem ludzkości. A ty tegoż samego Chrystusa ukochałaś mistyczną miłością! Jakże to pogodzić?
— Ten Chrystus, którego ja kocham, jest kimś innym, niż ten zły bóg, o którym mówił Prorok.
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.