Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzką o niezmiernie szlachetnych linjach ciała i o przejmującym wyrazie bólu i rozpaczy w obliczu. Postać ta przykuwała do siebie uwagę wchodzącego i niesposób było oderwać od niej oczu.
Strafford wpatrzył się w rzeźbę ciekawie.
— Pyszna rzecz! — zauważył. — Zapewne to postać owego zwyciężonego tytana, o którym tyle wczoraj prawił Rabbi.
Ale Edyta nie miała oczu dla dzieł sztuki, a wielki Odtrącony nie przedstawiał dla niej żadnego interesu. Cała jej dusza skupiona była w jednym wyrazie: On! I on stanął przed nią, nie każąc ani chwili na siebie czekać. Okrywał go jak zawsze biały płaszcz arabski, w miękkich fałdach opuszczający się ku ziemi dokoła jego wyniosłej i potężnej postaci. Skinął im ręką łaskawie, dając Edycie znak, by podeszła bliżej.
— Nie chciałem dłużej narażać cię na drażniącą ciekawość tłumu, — rzekł niskim swym melodyjnym głosem. Nie chciałem też, by obcy świadkami byli wyjątku, który chcę uczynić dla ciebie, pani. Posłany jestem na ten świat, by go wyzwolić z niewoli i zabobonu. Posłannictwo takie, to walka na życie i śmierć, walka, w której litość musi umrzeć, bo inaczej ginie ten, komu zmiękło serce. I dlatego muszę od mas wymagać, by wybierały między wolnością a niewolą, między mną a Nim! Wyjątek, jaki czynię winna osłonić tajemnica.