Strona:Jan Łada - Na śmierć 1863.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziś głos mu nie dopisywał. Urywał się i słabł co chwila, przy Ite missa est całkiem uwiązł w gardle. Twarz miał też zmienioną i bladą. Dziwna rzecz zresztą: to samo widziałem u wszystkich znajomych osób, będących w kościele, a było ich bardzo wiele, prawie wszyscy, i wszyscy jacyś zmieszani, niespokojni i smutni. Co chwila któraś z pań, podchodząc ściskała mnie, pytała z cicha o mamę i przykładając chustkę do oczu, klękała z boku. Ciotka Aniela, siostra mamy, łkała, schylona ku ziemi. Stryjenka Zygmuntowa leżała krzyżem obok panny Felicyi, a tuż przy ołtarzu, w jej ruchomem mechanicznem krześle zobaczyłem z prawdziwem zdumieniem babcię Justynę, najstarszą w naszej rodzinie, sparaliżowaną, ślepą i głuchą, nigdy prawie nie opuszczającą mieszkania.
Ostatnia ewangelia skończyła się tymczasem. Ksiądz ukląkł na stopniach ołtarza. W kościele zrobiło się bardzo cicho, wszystkie oczy zwróciły się ku ołtarzowi.
— Pomódlmy się na intencyę Bogu wiadomą. Prośmy Matkę Najświętszą...
Słowa się urwały i znów było cicho przez chwilę. Naraz od tylnych ławek rozległ się głośny jęk i płacz i w tejże chwili kościół cały zatrząsł się od łkania. Jak iskra, gdy padnie niespodzianie na wysuszony a palny materyał, wybucha ogromnym płomieniem i odrazu morzem ogni rozlewa się dokoła, tak i z tych serc wielu obciążonych i smutnych, pełnych goryczy i trwogi, wylało się na zewnątrz to wszystko