Strona:Jan Łada - Na śmierć 1863.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciszej, na Boga, szepnęła; pani marszałkowa gotowa posłyszeć.
Leoncia potrząsła głową i ręką.
— Pani marszałkowa jest w sypialnym pokoju. Przy niej ksiądz prałat i pani podkomorzyna. Stąd nie słychać. A zresztą wszystko jedno. Wie o wszystkiem.
— I o tem, że jej syna nie dadzą pożegnać?
— I o tem.
— I jakże to stało się? Czy słyszałaś?
Księżna opowiedziała. Przyjechali, powiada, do pałacu — księżna, że to ma wstęp wolny do tej moskiewicy, więc z naszą panią prosto do jej pokojów, bez anonsowania, boby pewnie nie przyjęła. Generałowa, słyszę, zmieszała się okropnie. Pani Marszałkowej coś tam bąkała niewyraźnie, a potem księżnę bierze na stronę. „Daremnoś, mówi, i mnie i tej nieszczęśliwej zrobiła przykrość. Rzecz skończona. Mój mąż wczoraj wieczorem wyrok wojennego sądu potwierdził. Mnie jeszcze przedtem, kiedy księżna w tej sprawie przyjeżdżałaś do mnie, zakazał do tego się mieszać. Możeby i chciał co zrobić, ale nie może. On nie cesarz — sam się obawia“... Księżna się pyta: „A gdyby do niego jeszcze szturm przypuścić? Toż to matka — toż jej o życie dziecka chodzi!“ Moskiewica na to: nie i nie. Aż wreszcie rozpłakała się. „Osądź sama, mówi; jaż przecie nie z kamienia, mnie żal i serce boli, jak patrzę na tę nieszczęśliwą, ale cóż zrobić, cóż zrobić? Nieszczęście! Rady żadnej. Jedno chyba wam już uczynię, choć