Strona:Jan Łada - Na śmierć 1863.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

mąż będzie na mnie wściekły za to: puszczę was do jego kancelaryi przez moje apartamenta. Nie pomoże to, wiem, ale niech choć nic wam na sumieniu nie zostanie“. Tak i zrobiła.
— Więc pani widziała generała?
— A jakże. Widziała. Uklękła przed nim, ona, taka wobec nich dumna. Ale czegóż matka dla dziecka nie zrobi? Księżna mówi, że on był, jak z lodu. Grzeczny, zimny, obojętny, jakby to nie o życie ludzkie chodziło. O przeklęty! Bodajby...
Panna Felicya zakryła jej usta dłonią.
— Cicho, Leonciu, uspokój się, nie przeklinaj, bój się Boga! Mów dalej. Cóż generał?
— A cóż? Podniósł panią, posadził, wody kazał podać i bardzo grzecznie powiedział, że nie zrobi nic, ale to nic zgoła. Ten zwierz w ludzkiej postaci, kat w białych rękawiczkach! I Pan Bóg patrzy na to!
Panna Felicya przerwała jej znowu.
— Leonciu, nie bluźnij. Nie dodawaj grzechu do nieszczęścia. Wola Boża. Więc i widzieć się nie pozwolił?
Leoncia wstrząsnęła głową.
— Nie mogę, mówi, mam rozkaz wyraźny.
Potem powiada — słyszy pani tego łotra, tego szatana! — widzenie z nim oddziałałoby zgubnie na zdrowie pani, a jemu odebrałoby spokój i rezygnacyę, tak potrzebną w jego położeniu. Uważa pani, panno Felicyo? On dba o zdrowie naszej pani, o spokój naszego Stasia... O Jezu, Jezu!
Panna Felicya pochyliła głowę w milczeniu.