— Zniesiony. Tak. Ale rzecz trzymają w sekrecie. Za tydzień zjeżdża komisya.
— A kościół, kościół?
Spuścił głowę jeszcze niżej.
— Zniesiony także — szepnął. Dziekan ma być wezwany przez policyę do zabrania Przenajświętszego sakramentu i aparatów kościelnych.
— I to już ostatecznie, nieodwołalnie, bez ratunku?
Nie odpowiedział, wzrok schylając ku ziemi. Po co było pytać? Gdyby był ratunek, nie przysłanoby go tutaj.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, martwe. Nie jeden raz przeciągały chmury nad naszym domem zakonnym. Czasem, zdawało się, już za chwilę padnie piorun... I mijało jakoś. Bóg łaskaw, ratował. A teraz...
— Za grzechy nasze — szepnęła siostra Serafina.
— Bogu dzięki i chwała za wszystko, — odrzekłam, ale słowa więzły mi w gardle.
— Ksiądz Ignacy przysyła mnie głównie dlatego — rzekł nasz gość — abyście siostry co możecie z kościelnych i klasztornych rzeczy, umieściły zawczasu w bezpiecznem miejscu, a same odrazu wybrały wyjazdy zagranicę, jeśli wybór zostawią.
Mówił jeszcze dalej, dając instrukcye, jak mamy postępować. Aleśmy nie słyszały nic prawie. Co nas to obchodziło, co z nami będzie? Kilka staruszek niedołężnych, rok wcześniej, czy rok później pójdzie na tamten świat, tu czy gdzieindziej, co na tem zależało? Ale nasz kościół, nasze świętości, nasze groby!
Trzeba było jednak serce krzepić, znaleść dobre słowo dla nieznanego gościa, który dla nas trudził się i narażał, ugościć go, o ile na to stać było nasze ubóstwo, a wreszcie podzielić się nieszczęściem wspólnem z siostrami.
Gdyśmy odeszły od furty, dzwonek się odezwał właśnie, wzywający do chóru, po którym następował wieczorny posiłek.
Siostra Serafina uchwyciła mnie za rękę.
Strona:Jan Łada - Ostatnia msza.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.