Strona:Jan Łada - Ostatnia msza.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

do kapitularza. Zrozumiały, że chodziło o rzecz ważną, a dla nas ważna nowina nie mogła być dobrą.
Śpieszyły też, drepcąc i wlokąc schorzałemi nogami. Siostrę Urszulę, rekonwalescentkę, podtrzymywała siostra Serafina. Nawet siostra Koleta przywlokła się, prowadzona pod ręce.
W stallach zbutwiałych, poczerniałych, wilgotnych, jedenaście nas zajęło miejsca.
Nie kazałam im czekać długo.
— Pan Jezus krzyż swój na nas wkłada. Za tydzień mamy dom ten opuścić.
Nikt głosu nie podniósł, nie westchnął. Oczy pozostały spuszczone, tylko głowy trzęsące się od starości i wzruszenia, pochyliły się trochę niżej. W sercach czytał Bóg.
I za chwilę krótką z jedenastu ust wyszedł, obijając się głuchym szmerem o krzyżowe sklepienie, jeden wyraz:
Deo gratias! (Bogu dzięki.)
W krótkich słowach wtajemniczyłam siostry w treść rozmowy z wysłańcem ks. Ignacego. Wezwałam je do narady. Po godzinie wszystko było już obmyślone i ułożone.
— A teraz pójdźmy do kaplicy, Panu Jezusowi podziękować za ten krzyżyk.
W niezwykłej porze dźwięk hymnu pochwalnego, Te Deum, rozległ się po pustym i cichym kościele. Głosy były bardzo drżące. W tym kościele najmłodsza z nas od lat czterdziestu co dzień Boga chwaliła. Tu był nasz skarb, serce nasze, nasze życie...
A teraz...

II.

Jak ten dzień minął? Nie wiedziałyśmy same.
Na szczęście nasze było tyle zajęcia!
Od lat dwudziestu kilku, patrząc, co działo się w koło nas, nabrałyśmy doświadczenia. Zabrano nam wszystko, co było majątkiem doczesnym, dającym się spieniężyć. Zostały pamiątki, relikwie, które obca rę-